Czwarte Przykazanie

Rozmowa z Biskupem Andrzejem Czają

29 sierpnia 2013 w Bez kategorii

UK1B0811

W rozmowie z autorami książki „CzwartePrzykazanie.pl” Ordynariusz Opolski, ks. bp dr hab. Andrzej Czaja, porusza kwestię wpływu etyki chrześcijańskiej i wychowania najmłodszego pokolenia na właściwe funkcjonowanie rodzin. Zauważa, że wiara jest lekarstwem na bolączki współczesnej rodziny oraz pomostem w komunikacji międzypokoleniowej. Pomaga przezwyciężyć presję otoczenia i postępować zgodnie z sumieniem w sytuacji, kiedy starsi rodzice potrzebują pomocy i wsparcia. Ksiądz Biskup Andrzej Czaja zwraca także uwagę na ważną rolę kierownika duchowego w codziennym życiu. W rozmowie została poruszona kwestia tworzonej na Opolszczyźnie Specjalnej Strefy Demograficznej – odpowiedzi władz regionalnych na bardzo niski wskaźnik dzietności w tej części Polski.  Diecezja Opolska włącza się w to przedsięwzięcie, prowadząc aktywne duszpasterstwo rodzin.   Od 2 lat na Opolszczyźnie obchodzone jest Diecezjalne Święto Rodziny (1 maja w Jemielnicy).

Czcij ojca swego i matkę swoją. Rozmowa z ks. bp. dr. hab. Andrzejem Czają, biskupem ordynariuszem diecezji opolskiej

Czcij ojca swego i matkę swoją

29 sierpnia 2013 w Bez kategorii

Wydaje się, że wielkie spustoszenie wnoszą problemy związane z migracją zarobkową.

Wskaźnik migracji zarobkowej jest na naszej ziemi wyjątkowo wysoki. Gdy w skali całego kraju wynosi ok. 5,7%, to u nas sięga 12%. Zazwyczaj jest tak, że jeden z rodziców, najczęściej ojciec, wyjeżdża za pracą; naprawdę w trosce o rodzinę. Po pewnym czasie w domu jest dostatnio, żeby nie powiedzieć: bogato. Niestety głowy rodziny ciągle nie ma w domu. Tato przyjeżdża na krótko i wówczas zwozi prezenty, żeby wynagrodzić dzieciom brak swej obecności. Niepostrzeżenie schodzi na poziom bycia dobrym wujkiem, żeby nie powiedzieć: bycia św. Mikołajem, który ma położyć prezenty pod drzwiami i najlepiej nie wchodzić. Straszliwa pułapka. Dochodzi do tego, że mąż i ojciec staje się coraz bardziej obcy dla najbliższych. Żona, w domu albo w pracy, związuje się coraz bardziej z innymi ludźmi, a byt ponad stan przeciętnej rodziny negatywnie wpływa na jej duchowy rozwój. Dzieci mają właściwie wszystko, ale żyją, jakby były sierotami. Owoce tego wszystkiego trudno do końca przewidzieć, ale można się domyślać, że nie mogą być dojrzałe i słodkie.

Dobrze więc, że nasze władze samorządowe widzą te problemy. Projekt, o którym mówimy, składa się z czterech pakietów: „Praca to bezpieczna rodzina”, „Edukacja a rynek pracy”, „Opieka żłobkowo-przedszkolna” i czwarty pakiet: „Złota jesień”. Wszystkie są bardzo ważne, tylko moim zdaniem, o czym mówiłem panu marszałkowi, trzeba jeszcze dodać pakiet, który nazywam: „Formacja etyczna i duchowa”. W sytuacji, kiedy u nas coraz słabsze jest wychowanie w rodzinie, a szkoła coraz częściej zwalnia się z podejmowania procesu wychowania, nie wystarczy zadbać o korzystniejsze warunki płacowe, o lepszą opiekę żłobkowo-przedszkolną, o domy starców. Kiedy dzieci nie mają odpowiednich wzorców, musimy kształtować w ich wnętrzu należytą hierarchię wartości i życie duchowe.

Tutaj dostrzegam wielkie zadanie do wykonania. I my, jako Kościół opolski, mamy wiele do zrobienia i mamy też ku temu możliwości. Myślę o zaangażowaniu się na kilku poziomach – oświaty, świadczeń socjalnych, a zwłaszcza szeroko rozumianej formacji.

Cieszymy się, że elementem tej formacji może być książka CzwartePrzykazanie.pl, która mówi o relacjach międzypokoleniowych, a jednocześnie służy zbiórce środków na rzecz Diecezjalnej Fundacji Ochrony Życia, która świętuje 20-lecie.

To wspaniale, że łączymy te cele i tworzymy nowe dzieło. Nasze duszpasterstwo rodzin jest rozbudowane i od lat doskonale funkcjonuje. Mamy poradnictwo, a także kursy przedmałżeńskie. To są stałe inicjatywy, prowadzone od wielu lat. Zainicjowaliśmy także Diecezjalne Święto Rodziny (od dwóch lat, 1 maja w Jemielnicy), by w sposób szczególny promować wartości rodzinne, wskazywać na sens kształtowania rodziny zdrowej i wspierania jej rozwoju. Do tego jeszcze dochodzi reaktywacja Bractwa św. Józefa, którego celem jest kształtowanie solidnej tożsamości mężczyzny, męża, ojca i zaangażowanego parafianina.

Organizujemy też Metropolitalne Dni Rodziny, a po zakończeniu Roku Wiary ogłosimy w górnośląskiej metropolii Rok Rodziny. Dzisiaj w wielkim kryzysie jest i wiara, i rodzina. I jeżeli na jedno, i drugie będziemy wpływać, to jedno drugiemu będzie służyć. To jest wielkie zadanie i wielkie pole do działania.

1   2   3   4   5

 

Czcij ojca swego i matkę swoją

29 sierpnia 2013 w Bez kategorii

Ale tutaj też jest wielka rola Kościoła! Czy ktoś, kto potrzebuje wsparcia w budowaniu właściwych relacji międzypokoleniowych, wewnątrz rodziny, może znaleźć radę u spowiednika, opiekuna duchowego?

W codziennej praktyce sakramentu pokuty nie zawsze, niestety, znajdujemy dość czasu, by się na dłużej pochylić nad problemami życia naszych wiernych. Czasem po prostu, zwłaszcza gdy są to spowiedzi przedświąteczne, nie ma ku temu możliwości.

Dlatego już wielokrotnie mówiłem swoim księżom, że przyszedł czas, kiedy musimy być dla wiernych kierownikami duchowymi. Nie da się wszystkiego omówić w sakramencie pokuty. Sakrament jedna nas z Bogiem wskutek otrzymanej łaski pojednania po tym, jak rzeczywiście podjęliśmy trud pokuty. Natomiast w pracy nad sobą potrzeba pewnej podpowiedzi ze strony kapłana. Wszyscy potrzebujemy kierownictwa duchowego.

Tę potrzebę widać szczególnie u młodszego pokolenia. Gdy pojawiają się problemy w domu rodzinnym, młody człowiek czuje się bezradny, często nie wie, co to znaczy miłość. On pragnie tej miłości, po omacku jej szuka, a czasem ma do czynienia tylko z jej namiastką, choć może mu się wydawać, że to prawdziwa miłość. O tym zresztą pisał papież Benedykt XVI w encyklice Deus caritas est – o niedojrzałej miłości, tylko erotycznej, o miłości bez agape, czyli miłości darzącej, ofiarnej. Dlatego coraz więcej młodych przychodzi i prosi o szczerą rozmowę. Często jest tak, że rozmowa prowadzi również do wyznania grzechów i pozwala na udzielenie rozgrzeszenia.

Jaką rolę w przywracaniu sprawom właściwej hierarchii może pełnić kierownik duchowy?

Myślę, że ważne jest dobre podejście pedagogiczne i wiele znaczy dobra znajomość ludzkiej natury, ludzkiej duszy, tłumaczenie zachodzących w człowieku procesów i wynikających z nich zachowań. Nade wszystko trzeba jednak człowieka teologicznie zmotywować do solidnej pracy nad sobą! Trzeba człowiekowi pomóc na nowo odkryć, że nie jest sam, że powinien uklęknąć przed Panem, poprosić Go o wsparcie i Jemu jeszcze bardziej zawierzyć swoje życie i to wszystko, co go gniecie. Jeżeli człowiek uczyni to szczerze, z prostotą dziecka, to bardzo szybko odczuje działanie Boga. Jeżeli jednak wiara sprowadza się do rytuału cotygodniowego chodzenia do kościoła, a brakuje głębokiej wiary, to kierownik duchowy staje przed trudnym zadaniem wyprowadzenia człowieka z niedowiarstwa.

Czasem ludzie mówią: „A co też usłyszę, powtarzają tylko stare formułki”. Być może czasem tak jest? Najczęściej jednak pouczenie kapłańskie brzmi jak formułka w uszach niedowiarka, bo serce zamknięte jest na działanie Bożej łaski. Jeżeli nie nawiążę żywej więzi z Bogiem, to wskazania kierownika duchowego (może nim być także siostra zakonna i wierny świecki) będą brzmiały banalnie i nie zobaczę w nich podpowiedzi ku poukładaniu życia. Muszę starać się wejść w Boży świat. Zadanie niełatwe, ale kluczowe dla przezwyciężania obecnego kryzysu wiary w Kościele.

Co jest istotą tego kryzysu?

Może rozpocznę od zwrócenia uwagi na jego źródło. Osobiście jestem przekonany, że słuszna jest diagnoza, jaką przed laty postawił kardynał Ratzinger, wskazując na ateologiczną antropologię oświecenia, czyli myśl, która spycha Boga na margines refleksji o człowieku i kształtuje wizję człowieka niejako na przedłużeniu kartezjańskiego „myślę, więc jestem”. W ten sposób prowadzi człowieka do przekonania, że jest bytem niezależnym i sam o sobie stanowi. Stawia człowieka na piedestale, w miejsce Boga. Człowiek przesadnie wierzy w swe możliwości, a gdy doświadcza biedy, traci nie tylko głowę, lecz także sens życia. Natomiast w rozstrzyganiu spornych kwestii między ludźmi nie ma wyższego punktu odniesienia i niekoniecznie zwycięża dobro człowieka, lecz silniejszy. Tymczasem błąd jest w założeniach. Jestem dlatego, że zostałem pomyślany! A jeżeli tak jest, to znaczy, że jest ktoś, kto mnie pomyślał. Czyli istnieje ktoś wcześniej ode mnie i nade mną! Tym samym człowiek okazuje się bytem w relacji.

Jeżeli u podstaw naszego widzenia siebie i myślenia o innych znajdzie się taka antropologia, to łatwiej kształtować życie w relacji do innych. Natomiast antropologia, która wmawia człowiekowi, że nie musi się z nikim liczyć, jest niebezpieczna dla słabszych, w tym dla własnego dziecka, które rodzic może sprowadzić na poziom narzędzia realizacji własnych pragnień i marzeń. I z tym mamy do czynienia coraz częściej. Ileż to razy zdarza się, że dziecko leży w beciku, a rodzice już mu zaplanowali przyszłość, wiedzą, kim będzie! Czy ma zdolności muzyczne, czy nie, rodzice ślą dziecko do szkoły muzycznej, i koniec.

Kiedy dziecko staje się maszynką do spełniania własnych marzeń, mniejsza jest też chęć budowania rodziny. Na Opolszczyźnie istotnym problemem stała się rekordowo niska liczba urodzin. Władze regionu próbują odpowiedzieć na tę sytuację powołaniem Specjalnej Strefy Demograficznej. Jak przyjmuje Ksiądz Biskup tę inicjatywę?

Odkąd marszałek zgłosił ten projekt i zaczął go promować z wielkim zaangażowaniem, widzę w nim ogromną szansę i przyjmuję z nadzieją na poprawę trudnej sytuacji. Bo sytuacja demograficzna na Opolszczyźnie jest naprawdę dramatyczna. Wskaźnik dzietności jest najniższy w kraju. O ile w całej Polsce mamy jeden z najgorszych wskaźników w świecie – wynosi 1,3 – o tyle u nas mamy wskaźnik na poziomie jeszcze niższym – wynosi 1,08.

Źródłem tej dramatycznej sytuacji są bardzo szybkie zmiany społeczne i mentalne. Wielu ma problemy z odnalezieniem się w nowych uwarunkowaniach, a ten stan rzeczy gorzko owocuje w życiu wielu rodzin. Dochodzi coraz częściej do różnych form wykluczenia społecznego, patologii i wynaturzeń w rodzinie. Mocno mi brzmią w pamięci słowa młodej artystki z Lublina. W ramach wystawy pt. Dzisiejsza rodzina lubelskie Liceum Plastyczne prezentowało prace swoich uczniów. W dniu otwarcia można było zapytać autora o myśl przewodnią, o interpretację. Zatrzymałem się przy pracy siedemnastoletniej Kasi: tratwa na kuli ziemskiej, w środku tratwy maszt. Pod masztem ledwo siedzi całkowicie zamroczony facet, obok stoi chłopiec – jeszcze się nie chwieje, ale już w ręku trzyma butelkę. Po drugiej stronie masztu stoi kobieta o męskich kształtach, nienaturalnie muskularna. Trzyma kij, którym próbuje wiosłować. I jest jeszcze dziewczyna, która stara się jej pomóc.

W odpowiedzi na pytanie o zamysł pracy usłyszałem wprost: „To jest moja rodzina”. Głupio mi było dalej pytać, ale ona sama mówiła dalej, mniej więcej tak: „Mój tato od wielu lat pije. Miał nam być oparciem, a jest problemem, zrujnował naszą rodzinę. Kocham go, ale nie wiem, jak mu pomóc. Brat już parę razy był pijany. Moja mama robi wszystko, byśmy przeżyli, ale też jakby się wynaturzyła. Nie umie nas przytulić, zagubiła swe naturalne odruchy czułości i ciepła. Ja w tym wszystkim rosnę i boję się o swoją przyszłość, bo u nas już nikt nie jest normalny”.

1   2   3   4   5

 

Czcij ojca swego i matkę swoją

29 sierpnia 2013 w Bez kategorii

A co robić, żeby tego – jak Ksiądz Biskup mówi – dziadostwa nie było?

Odpowiem trochę okrężną drogą, bo zagadnienie jest bardzo złożone. Pytałem nieraz studentów o ich oczekiwania. Do dziewczyn mówiłem tak: „No dobrze, masz 22 lata, myślisz pewnie o zamążpójściu. Jakiego byś chciała męża? Jaki powinien być?”. Studentki mówiły: „Chciałabym, żeby to był człowiek, który da mi poczucie bezpieczeństwa i będzie mi oparciem”. Studenci odpowiadali w podobnym tonie: „Wie ksiądz, ja nie umiem tego powiedzieć, ale ona musi mieć to coś, musi być ciepła po prostu”.

Jeżeli małżonkowie nie dadzą sobie tego nawzajem – mężczyzna oparcia i poczucia bezpieczeństwa, a żona – ciepła, to nie zbudują prawdziwego domu. Na zewnątrz wygląda wszystko dobrze, czasem imponująco, wspaniały budynek, zadbane obejście, ale w środku chłód, obcość, noclegownia, hotel, dworzec.

Swego czasu mocno uderzyło mnie to, co św. Mateusz Ewangelista zanotował w swojej Ewangelii: że mędrcy „weszli do domu” (Mt 2,11). Mógłby ktoś stwierdzić: „Do jakiego domu? To szopa, grota, stajnia, ale nie dom”. Jednak Ewangelista się nie myli. Miarą domu nie jest majętność. Dom jest tam, gdzie jest miłość między ludźmi. Józef i Maryja stworzyli Jezusowi dom, bo Maryja mogła na Józefie rzeczywiście się oprzeć, on dawał jej i Jezusowi poczucie bezpieczeństwa. Z kolei Józef otrzymał od Maryi ciepło oddania, które wyrażało się w jej uległości, mimo że została bardziej wyróżniona przez Pana. W jednym i drugim urzeczywistniała się ich wzajemna miłość. Dlatego Jezus dorastał i był poddany rodzicom w atmosferze prawdziwego domu rodzinnego, zbudowanego na wzajemnej miłości małżonków otwartych na miłość Boga.

Myślę, że dzisiaj bardzo nam tego brakuje. Trzeba więcej uświadomienia i przekonania, że stworzenie domu zależy nie od tego, co zewnętrzne, ale od tego, co jest w ludzkich sercach; od relacji międzyludzkich, od tego, jak patrzymy na siebie i jak się do siebie odnosimy.

Taki dom uczy dobrych relacji międzypokoleniowych?

Oczywiście, chociaż nie należy zapominać o wpływie, jaki ma na nas świat zewnętrzny. Bo choć rodzice stworzyli prawdziwy dom, dzisiejszy świat może wiele zepsuć. Z drugiej strony osoby, które miały szczęście dorastać w cieple i bezpieczeństwie domu, gdy na zakręcie życia nieraz się gubią, mają się do czego odnieść i łatwiej im znaleźć właściwą ścieżkę.

Jaką rolę odgrywa religijność w kształtowaniu takiej atmosfery?

Myślę, że musimy tu rozgraniczyć dwie sprawy: co innego być człowiekiem religijnym, a co innego naprawdę wierzącym. Bo można być osobą praktykującą i na zewnątrz wszystko będzie dobrze, sąsiedzi złego słowa o mnie nie powiedzą, a w domu może być piekło. Czasem totalne piekło. I kiedy wszystko wychodzi na jaw, to słyszymy w mediach, że sąsiedzi są zdumieni tym, co się tuż za ścianą działo.

Mówią: „To była taka porządna rodzina!”.

No właśnie. Trudno to nieraz pojąć. Natomiast zdecydowanie inaczej jest w rodzinach, w których małżonkowie są naprawdę głęboko wierzący i w których jest wspólna modlitwa. Owszem, kryzysy bywają wszędzie. Właściwie nie da się ich uniknąć i może dochodzić do kłótni. Nie ma jednak deptania godności drugiego, zakłamania i przekleństw, że aż uszy puchną.

Podzielę się tu rozmową sprzed lat, gdy byłem wikarym w Zabrzu. Zaraz na początku mojej posługi, jakoś w październiku, uczestniczyłem w uroczystości złotego jubileuszu małżeństwa. Gdy w pewnym momencie znalazłem się w bezpośredniej bliskości jubilatki i zrobiło się dość cicho, bo goście skorzystali z dobrej pogody i po wypiciu kawy wielu wyszło na krótki spacer pośród ogródków działkowych, jubilatka podzieliła się własnym doświadczeniem życia: „Wie ksiądz, jak se tak dzisiej myśla – mówiła śląską gwarą – to przychodzi mi jedno do głowy: że ta nasza pięćdziesiątka to nade wszystko Panu Bogu zawdzięczomy. Mój Antek na grubie robił. Ze swymi kolegami nieroz sie opił. Był czasem mocno na bani. Wtedy jo wiedziała, że lepiej mu w droga nie wchodzić, bo pieruny polecą. Było mi nieroz bardzo ciężko. A jo tam tyż święto nie była i nie jest. Jak już tak czasem między nami było bardzo ciężko, kiedy już nie szło tego całego naszego życia udźwignąć, to jo szła albo do kościoła, albo pod krzyż, co u nos wisioł nad łóżkiem i żech tak godała: »Pon Bóczku, tyś nos złączył. Widziołżeś, kim my są, i widzisz tyż teraz nasza bida. Na pewno chcesz, co by my dalej byli razem. Więc nom pomóż!«”. I mówi dalej: „Wie ksiądz, i Pon Bóczek zawsze posłuchoł i zawsze pomog. I tak żyjymy dotąd razem”.

To jest coś, o czym się dziś najczęściej nie myśli i co się zbyt rzadko stosuje w życiu. Bardzo słabo wartościuje się łaskę sakramentu małżeństwa i wielki potencjał wsparcia, jakiego Bóg udziela i zdolny jest udzielić małżonkom, jeśli z Nim się liczą i doń się o pomoc zwracają. My, pasterze, może za mało o tym mówimy, może w kościele nie zawsze dobrze ludziom tłumaczymy, co właściwie daje sakrament małżeństwa. A to przecież wielka łaska, że dwoje ludzi może się naprawdę dojrzale kochać – nie tylko własną miłością nawzajem, ale miłością Bożą, tą miłością, którą Bóg rozlewa przez sakrament małżeństwa na tych, którzy sobie przed Nim ślubują miłość, wierność, uczciwość małżeńską i trwanie przy sobie aż do śmierci.

W naszym kraju jest tak wielu ludzi ochrzczonych. Niestety za mało żyjemy rzeczywistością transcendentną, tą rzeczywistością Bożą, która tkwi w nas od dnia chrztu. My jej nie przeżywamy, jak należy, za słabo w nią wierzymy.

1   2   3   4   5

 

Czcij ojca swego i matkę swoją

29 sierpnia 2013 w Bez kategorii

To nierzadko poważny dylemat.

Dlatego trzeba, by małżonkowie zaprosili się nawzajem do pomocy rodzicom i teściom. Mam na myśli zarówno pomoc materialną, jak i duchową – zwłaszcza w sytuacji niedostatku, choroby i cierpienia. Chodzi zresztą o wiele innych trudnych chwil, które mogą mieć miejsce w życiu naszych rodziców i teściów. Jednym z cięższych momentów jest czas zakończenia pracy zawodowej. Bywa, że wówczas rodzice czy teściowie nie umieją znaleźć sobie miejsca. Nie możemy ich wtedy zostawić. Trzeba być przy rodzicach, tak jak oni byli przy nas w dzieciństwie, gdyśmy bez nich byli kompletnie bezradni. Potrzebowaliśmy mamy i taty, a dziś oni potrzebują nas, zwłaszcza w chwilach odchodzenia z tego świata. Naszym obowiązkiem i przywilejem jest zamknąć im oczy, jak to pięknie ilustruje zachowanie biblijnego Tobiasza.

Tymczasem dla starszych, którzy już sobie sami nie radzą, szukamy dziś coraz częściej ochronki, hospicjum czy innego miejsca, w którym ktoś obcy przejmie naszą odpowiedzialność w sprawie opieki nad rodzicem. Owszem, czasem są takie sytuacje, gdy już sami nie dajemy rady, by pomóc. Jednak nie możemy od razu się poddawać. A nawet jeśli hospicjum jest jedynym rozwiązaniem, to i tam trzeba realizować naszą odpowiedzialność – przychodzić, być, słuchać, rozmawiać, potrzymać za rękę, przytulić.

Często otoczenie sprzyja „spychologii”. Słyszymy: „Co ty robisz? Poświęcasz całe swoje młode lata, mogłabyś pracować, robić karierę”. Czy Ksiądz Biskup to obserwuje?

Niestety tak bywa i nie można tej presji środowiskowej bagatelizować; jest tak duża, że nawet człowiek, który przez kilka lat towarzyszył mamie czy tacie, w pewnym momencie pod wpływem gadania innych: „aleś ty naiwny, aleś ty głupi”, decyduje się na oddanie rodziców czy teściów do domu opieki.

Myślę, że w takich sytuacjach sprawdza się nasze chrześcijaństwo, dojrzałość naszej wiary. Jeżeli mam właściwy ogląd wiary, to będę umiał sprostać pokusom z zewnątrz, perswazjom otoczenia. Nie chodzi tylko o to, że chodzę do kościoła. Mam tu na myśli żywą wiarę, prawdziwe przylgnięcie do Boga i do Ewangelii w życiu.

Człowiek powinien spytać sam siebie: „No tak, świat mi podpowiada jedno, ale co na ten temat znajduję w Ewangelii?”. Jeżeli prawdziwie wierzę, to bez trudu odkrywam, że Ewangelia mówi co innego. Wprawdzie będzie mnie to sporo kosztowało, będzie bolało, będzie wymagało przewartościowania i poukładania pewnych spraw w życiu – pogodzenia opieki nad rodzicem z pracą zawodową, z wychowaniem dzieci itd., ale postąpię zgodnie z wyznawaną wiarą, bo to będzie dla mnie wyjątkowo ważne. I dodam od razu: będzie to także bardzo wychowawcze dla moich dzieci.

Dlaczego tak rzadko zwycięża podobne myślenie?

Wydaje mi się, że często działamy zbyt pochopnie, za łatwo się poddajemy. Co wówczas przeżywają rodzice, jest trudne do opisania. Doskonale wiedzą o tym duszpasterze i ludzie pracujący w domach starców czy hospicjach. Rodzice dość długo usprawiedliwiają swoje dzieci: „Córka nie przyjechała, bo wypadło jej to i tamto”, „Syn przecież dzwoni, pisze, czasem nawet przyjeżdża” itd. Ich serca płaczą, ale nie chcą się do tego przyznać. Wypierają fakt, że dzieci ich zostawiły. Jeżeli to trwa dłuższy czas, tym, którym okazują swe zaufanie, zwierzają się ze swoich bolączek. Z ogromnym żalem mówią: „Co tu dużo mówić, zostawili mnie, zapomnieli o mnie”. „Wie ksiądz, miałam szóstkę dzieci, mają piękne domy, ale nie mają serca”. Ile razy w życiu to słyszałem!

Nie tak dawno w Strzelcach Opolskich w ramach wizytacji kanonicznej księża zaprowadzili mnie do domu starców. Miałem krótkie nabożeństwo i trwała właśnie modlitwa wiernych. Już miałem ją zakończyć, gdy odzywa się jeden z pensjonariuszy: „Ale jeszcze jedno, proszę księdza biskupa! Jeszcze jedną intencję muszę powiedzieć. Módlmy się za tych, którzy tu powinni przyjść i nas odwiedzić”. Zapadła cisza.

Przejmujące słowa.

Serca naszych rodziców płaczą, wyją z bólu. Miłość macierzyńska czy ojcowska miesza się w nich z doznaną krzywdą. Jest jednak zazwyczaj silniejsza i do końca usprawiedliwia, że tak powiem brzydko, największe dziadostwo synów i córek.

1   2   3   4   5

 

Czcij ojca swego i matkę swoją

29 sierpnia 2013 w Bez kategorii

Rozmowa z ks. bp. dr. hab. Andrzejem Czają, Biskupem Ordynariuszem Diecezji Opolskiej

Księże Biskupie, nasza książka nosi tytuł Czwarte Przykazanie.pl. „Czcij ojca swego i matkę swoją” – każdy z nas to przykazanie zna, ale czy znamy jego sens?

Najlepiej będzie odnieść się do Pisma Świętego. Księga Wyjścia i Księga Powtórzonego Prawa mówi: „Czcij swego ojca i swoją matkę, jak ci nakazał Pan, Bóg twój, abyś długo żył i aby ci się dobrze powodziło na ziemi, którą ci daje Pan, Bóg twój” (Pwt 5,16).

Po trzech pierwszych przykazaniach, które odnoszą się do relacji z Bogiem, czwarte przykazanie rozpoczyna drugą część Dekalogu dotyczącą naszych relacji z bliźnimi. Ponadto w odróżnieniu od następnych, które mają formę zakazów: „nie zabijaj”, „nie kradnij” itd., czwarte przykazanie mówi, co mamy robić.

Jest w tym nawet pewna obietnica: „Czcij ojca swego i matkę swoją, abyś długo żył i aby ci się dobrze powodziło na ziemi”. Jeżeli czczę ojca i matkę, to mamy między sobą dobre relacje. Jak są dobre relacje, to człowiekowi dobrze się na tej ziemi żyje.

Czy łatwiej przestrzegać czwartego przykazania, gdy jest się dzieckiem, a trudniej, kiedy trzeba godzić „czczenie” rodziców z własnym, dorosłym życiem, z obowiązkami wobec założonej przez siebie rodziny?

Dopóki mamy kilka, kilkanaście lat, to nasza cześć dla rodziców wyraża się w szacunku dla nich, we wdzięczności, w uległości i posłuszeństwie. Widzimy to również w zachowaniu Jezusa wobec rodziców. Jak zapisał św. Łukasz, Jezus był im poddany. Natomiast problem może rzeczywiście pojawić się wtedy, gdy dzieci dorastają i zawierają związek małżeński. Rodzice schodzą wówczas na drugi plan.

Opowiem taką sytuację z czasów dzieciństwa. Miałem wtedy 10, może 12 lat. Jedni z naszych sąsiadów mieli jedynaka i chłopak zawarł związek małżeński. Miał jednak problem z ułożeniem relacji pomiędzy rodziną, w której wyrósł, a rodziną, którą założył. I pamiętam, że zdarzyła się kłótnia w ich domu. Doszło nawet do rękoczynów. Jego żona szukała schronienia po sprzeczce i przyszła do nas. Po dwóch dniach zjawił się jej mąż, a mój ojciec wziął go na bok. Tak mnie to zainteresowało, że podsłuchałem, co tato chce mu powiedzieć. Pamiętam, jak mówił: „Słuchaj, jak się wzięło żonę, to żona jest na pierwszym miejscu. Na drugim miejscu są dzieci. A dopiero na trzecim twoi rodzice i teściowie”. To mi głęboko zapadło w pamięć.

Oczywiście takie postawienie sprawy nie może w żaden sposób oznaczać zlekceważenia, opuszczenia rodziców. Musi być zachowana równowaga odpowiedzialności. Jeżeli rodzice są w potrzebie, to muszę im pomóc.

W praktyce pomoc starzejącym się rodzicom to częsty powód konfliktów między małżonkami, zwłaszcza jeśli chodzi o relacje z teściami. Czy w pracy duszpasterskiej często spotyka się Ksiądz Biskup z takimi problemami?

Myślę, że trzeba sobie jasno powiedzieć i tego się trzymać: mój teść i teściowa to tata i mama mojego współmałżonka. A skoro moja żona lub mąż to ukochana osoba, którą sobie wybrałem/am, której poświęciłem/am życie, to jej czy jego rodzice nie mogą mi być obcy ani obojętni. Inaczej zadam wiele bólu swej żonie czy mężowi i własnym dzieciom, dla których teściowie są dziadkami. Dlatego nawet jeśli nie podobają mi się niektóre zachowania czy cechy charakteru teściów, to gdy są w potrzebie, nie mogę ich zostawić.

Niestety bywa nieraz bardzo różnie, nie tylko z pomocą teściom, ale nawet z traktowaniem ich. Wielokroć brakuje elementarnego szacunku. Warto więc sobie to wszystko przemyśleć, choć oczywiście samo przemyślenie sprawy jeszcze jej nie rozwiązuje. Potrzeba bardzo konkretnego zaangażowania na miarę troski o rodziców.

1   2   3   4   5

 

Nasze strony: