Czcij ojca swego i matkę swoją
29 sierpnia 2013
Ale tutaj też jest wielka rola Kościoła! Czy ktoś, kto potrzebuje wsparcia w budowaniu właściwych relacji międzypokoleniowych, wewnątrz rodziny, może znaleźć radę u spowiednika, opiekuna duchowego?
W codziennej praktyce sakramentu pokuty nie zawsze, niestety, znajdujemy dość czasu, by się na dłużej pochylić nad problemami życia naszych wiernych. Czasem po prostu, zwłaszcza gdy są to spowiedzi przedświąteczne, nie ma ku temu możliwości.
Dlatego już wielokrotnie mówiłem swoim księżom, że przyszedł czas, kiedy musimy być dla wiernych kierownikami duchowymi. Nie da się wszystkiego omówić w sakramencie pokuty. Sakrament jedna nas z Bogiem wskutek otrzymanej łaski pojednania po tym, jak rzeczywiście podjęliśmy trud pokuty. Natomiast w pracy nad sobą potrzeba pewnej podpowiedzi ze strony kapłana. Wszyscy potrzebujemy kierownictwa duchowego.
Tę potrzebę widać szczególnie u młodszego pokolenia. Gdy pojawiają się problemy w domu rodzinnym, młody człowiek czuje się bezradny, często nie wie, co to znaczy miłość. On pragnie tej miłości, po omacku jej szuka, a czasem ma do czynienia tylko z jej namiastką, choć może mu się wydawać, że to prawdziwa miłość. O tym zresztą pisał papież Benedykt XVI w encyklice Deus caritas est – o niedojrzałej miłości, tylko erotycznej, o miłości bez agape, czyli miłości darzącej, ofiarnej. Dlatego coraz więcej młodych przychodzi i prosi o szczerą rozmowę. Często jest tak, że rozmowa prowadzi również do wyznania grzechów i pozwala na udzielenie rozgrzeszenia.
Jaką rolę w przywracaniu sprawom właściwej hierarchii może pełnić kierownik duchowy?
Myślę, że ważne jest dobre podejście pedagogiczne i wiele znaczy dobra znajomość ludzkiej natury, ludzkiej duszy, tłumaczenie zachodzących w człowieku procesów i wynikających z nich zachowań. Nade wszystko trzeba jednak człowieka teologicznie zmotywować do solidnej pracy nad sobą! Trzeba człowiekowi pomóc na nowo odkryć, że nie jest sam, że powinien uklęknąć przed Panem, poprosić Go o wsparcie i Jemu jeszcze bardziej zawierzyć swoje życie i to wszystko, co go gniecie. Jeżeli człowiek uczyni to szczerze, z prostotą dziecka, to bardzo szybko odczuje działanie Boga. Jeżeli jednak wiara sprowadza się do rytuału cotygodniowego chodzenia do kościoła, a brakuje głębokiej wiary, to kierownik duchowy staje przed trudnym zadaniem wyprowadzenia człowieka z niedowiarstwa.
Czasem ludzie mówią: „A co też usłyszę, powtarzają tylko stare formułki”. Być może czasem tak jest? Najczęściej jednak pouczenie kapłańskie brzmi jak formułka w uszach niedowiarka, bo serce zamknięte jest na działanie Bożej łaski. Jeżeli nie nawiążę żywej więzi z Bogiem, to wskazania kierownika duchowego (może nim być także siostra zakonna i wierny świecki) będą brzmiały banalnie i nie zobaczę w nich podpowiedzi ku poukładaniu życia. Muszę starać się wejść w Boży świat. Zadanie niełatwe, ale kluczowe dla przezwyciężania obecnego kryzysu wiary w Kościele.
Co jest istotą tego kryzysu?
Może rozpocznę od zwrócenia uwagi na jego źródło. Osobiście jestem przekonany, że słuszna jest diagnoza, jaką przed laty postawił kardynał Ratzinger, wskazując na ateologiczną antropologię oświecenia, czyli myśl, która spycha Boga na margines refleksji o człowieku i kształtuje wizję człowieka niejako na przedłużeniu kartezjańskiego „myślę, więc jestem”. W ten sposób prowadzi człowieka do przekonania, że jest bytem niezależnym i sam o sobie stanowi. Stawia człowieka na piedestale, w miejsce Boga. Człowiek przesadnie wierzy w swe możliwości, a gdy doświadcza biedy, traci nie tylko głowę, lecz także sens życia. Natomiast w rozstrzyganiu spornych kwestii między ludźmi nie ma wyższego punktu odniesienia i niekoniecznie zwycięża dobro człowieka, lecz silniejszy. Tymczasem błąd jest w założeniach. Jestem dlatego, że zostałem pomyślany! A jeżeli tak jest, to znaczy, że jest ktoś, kto mnie pomyślał. Czyli istnieje ktoś wcześniej ode mnie i nade mną! Tym samym człowiek okazuje się bytem w relacji.
Jeżeli u podstaw naszego widzenia siebie i myślenia o innych znajdzie się taka antropologia, to łatwiej kształtować życie w relacji do innych. Natomiast antropologia, która wmawia człowiekowi, że nie musi się z nikim liczyć, jest niebezpieczna dla słabszych, w tym dla własnego dziecka, które rodzic może sprowadzić na poziom narzędzia realizacji własnych pragnień i marzeń. I z tym mamy do czynienia coraz częściej. Ileż to razy zdarza się, że dziecko leży w beciku, a rodzice już mu zaplanowali przyszłość, wiedzą, kim będzie! Czy ma zdolności muzyczne, czy nie, rodzice ślą dziecko do szkoły muzycznej, i koniec.
Kiedy dziecko staje się maszynką do spełniania własnych marzeń, mniejsza jest też chęć budowania rodziny. Na Opolszczyźnie istotnym problemem stała się rekordowo niska liczba urodzin. Władze regionu próbują odpowiedzieć na tę sytuację powołaniem Specjalnej Strefy Demograficznej. Jak przyjmuje Ksiądz Biskup tę inicjatywę?
Odkąd marszałek zgłosił ten projekt i zaczął go promować z wielkim zaangażowaniem, widzę w nim ogromną szansę i przyjmuję z nadzieją na poprawę trudnej sytuacji. Bo sytuacja demograficzna na Opolszczyźnie jest naprawdę dramatyczna. Wskaźnik dzietności jest najniższy w kraju. O ile w całej Polsce mamy jeden z najgorszych wskaźników w świecie – wynosi 1,3 – o tyle u nas mamy wskaźnik na poziomie jeszcze niższym – wynosi 1,08.
Źródłem tej dramatycznej sytuacji są bardzo szybkie zmiany społeczne i mentalne. Wielu ma problemy z odnalezieniem się w nowych uwarunkowaniach, a ten stan rzeczy gorzko owocuje w życiu wielu rodzin. Dochodzi coraz częściej do różnych form wykluczenia społecznego, patologii i wynaturzeń w rodzinie. Mocno mi brzmią w pamięci słowa młodej artystki z Lublina. W ramach wystawy pt. Dzisiejsza rodzina lubelskie Liceum Plastyczne prezentowało prace swoich uczniów. W dniu otwarcia można było zapytać autora o myśl przewodnią, o interpretację. Zatrzymałem się przy pracy siedemnastoletniej Kasi: tratwa na kuli ziemskiej, w środku tratwy maszt. Pod masztem ledwo siedzi całkowicie zamroczony facet, obok stoi chłopiec – jeszcze się nie chwieje, ale już w ręku trzyma butelkę. Po drugiej stronie masztu stoi kobieta o męskich kształtach, nienaturalnie muskularna. Trzyma kij, którym próbuje wiosłować. I jest jeszcze dziewczyna, która stara się jej pomóc.
W odpowiedzi na pytanie o zamysł pracy usłyszałem wprost: „To jest moja rodzina”. Głupio mi było dalej pytać, ale ona sama mówiła dalej, mniej więcej tak: „Mój tato od wielu lat pije. Miał nam być oparciem, a jest problemem, zrujnował naszą rodzinę. Kocham go, ale nie wiem, jak mu pomóc. Brat już parę razy był pijany. Moja mama robi wszystko, byśmy przeżyli, ale też jakby się wynaturzyła. Nie umie nas przytulić, zagubiła swe naturalne odruchy czułości i ciepła. Ja w tym wszystkim rosnę i boję się o swoją przyszłość, bo u nas już nikt nie jest normalny”.