Czcij ojca swego i matkę swoją
29 sierpnia 2013
To nierzadko poważny dylemat.
Dlatego trzeba, by małżonkowie zaprosili się nawzajem do pomocy rodzicom i teściom. Mam na myśli zarówno pomoc materialną, jak i duchową – zwłaszcza w sytuacji niedostatku, choroby i cierpienia. Chodzi zresztą o wiele innych trudnych chwil, które mogą mieć miejsce w życiu naszych rodziców i teściów. Jednym z cięższych momentów jest czas zakończenia pracy zawodowej. Bywa, że wówczas rodzice czy teściowie nie umieją znaleźć sobie miejsca. Nie możemy ich wtedy zostawić. Trzeba być przy rodzicach, tak jak oni byli przy nas w dzieciństwie, gdyśmy bez nich byli kompletnie bezradni. Potrzebowaliśmy mamy i taty, a dziś oni potrzebują nas, zwłaszcza w chwilach odchodzenia z tego świata. Naszym obowiązkiem i przywilejem jest zamknąć im oczy, jak to pięknie ilustruje zachowanie biblijnego Tobiasza.
Tymczasem dla starszych, którzy już sobie sami nie radzą, szukamy dziś coraz częściej ochronki, hospicjum czy innego miejsca, w którym ktoś obcy przejmie naszą odpowiedzialność w sprawie opieki nad rodzicem. Owszem, czasem są takie sytuacje, gdy już sami nie dajemy rady, by pomóc. Jednak nie możemy od razu się poddawać. A nawet jeśli hospicjum jest jedynym rozwiązaniem, to i tam trzeba realizować naszą odpowiedzialność – przychodzić, być, słuchać, rozmawiać, potrzymać za rękę, przytulić.
Często otoczenie sprzyja „spychologii”. Słyszymy: „Co ty robisz? Poświęcasz całe swoje młode lata, mogłabyś pracować, robić karierę”. Czy Ksiądz Biskup to obserwuje?
Niestety tak bywa i nie można tej presji środowiskowej bagatelizować; jest tak duża, że nawet człowiek, który przez kilka lat towarzyszył mamie czy tacie, w pewnym momencie pod wpływem gadania innych: „aleś ty naiwny, aleś ty głupi”, decyduje się na oddanie rodziców czy teściów do domu opieki.
Myślę, że w takich sytuacjach sprawdza się nasze chrześcijaństwo, dojrzałość naszej wiary. Jeżeli mam właściwy ogląd wiary, to będę umiał sprostać pokusom z zewnątrz, perswazjom otoczenia. Nie chodzi tylko o to, że chodzę do kościoła. Mam tu na myśli żywą wiarę, prawdziwe przylgnięcie do Boga i do Ewangelii w życiu.
Człowiek powinien spytać sam siebie: „No tak, świat mi podpowiada jedno, ale co na ten temat znajduję w Ewangelii?”. Jeżeli prawdziwie wierzę, to bez trudu odkrywam, że Ewangelia mówi co innego. Wprawdzie będzie mnie to sporo kosztowało, będzie bolało, będzie wymagało przewartościowania i poukładania pewnych spraw w życiu – pogodzenia opieki nad rodzicem z pracą zawodową, z wychowaniem dzieci itd., ale postąpię zgodnie z wyznawaną wiarą, bo to będzie dla mnie wyjątkowo ważne. I dodam od razu: będzie to także bardzo wychowawcze dla moich dzieci.
Dlaczego tak rzadko zwycięża podobne myślenie?
Wydaje mi się, że często działamy zbyt pochopnie, za łatwo się poddajemy. Co wówczas przeżywają rodzice, jest trudne do opisania. Doskonale wiedzą o tym duszpasterze i ludzie pracujący w domach starców czy hospicjach. Rodzice dość długo usprawiedliwiają swoje dzieci: „Córka nie przyjechała, bo wypadło jej to i tamto”, „Syn przecież dzwoni, pisze, czasem nawet przyjeżdża” itd. Ich serca płaczą, ale nie chcą się do tego przyznać. Wypierają fakt, że dzieci ich zostawiły. Jeżeli to trwa dłuższy czas, tym, którym okazują swe zaufanie, zwierzają się ze swoich bolączek. Z ogromnym żalem mówią: „Co tu dużo mówić, zostawili mnie, zapomnieli o mnie”. „Wie ksiądz, miałam szóstkę dzieci, mają piękne domy, ale nie mają serca”. Ile razy w życiu to słyszałem!
Nie tak dawno w Strzelcach Opolskich w ramach wizytacji kanonicznej księża zaprowadzili mnie do domu starców. Miałem krótkie nabożeństwo i trwała właśnie modlitwa wiernych. Już miałem ją zakończyć, gdy odzywa się jeden z pensjonariuszy: „Ale jeszcze jedno, proszę księdza biskupa! Jeszcze jedną intencję muszę powiedzieć. Módlmy się za tych, którzy tu powinni przyjść i nas odwiedzić”. Zapadła cisza.
Przejmujące słowa.
Serca naszych rodziców płaczą, wyją z bólu. Miłość macierzyńska czy ojcowska miesza się w nich z doznaną krzywdą. Jest jednak zazwyczaj silniejsza i do końca usprawiedliwia, że tak powiem brzydko, największe dziadostwo synów i córek.